Prezesowi wszystkich prezesów wymsknął się bon mot o
‘panach’ i zakotłowało się w Internetach. Można już tam znaleźć wszystko, od nawoływań,
że w takim razie czas ostrzyć kosy, po dopatrywanie się w
PiSie jakiegoś nowego wcielenia rabacji. Pomijam już fakt, że wszystko to znów
łechta próżność najbardziej szeregowego posła IIIRP – a mówią: nie karmić
trolli. Niemniej, wiadomo, że aktualnie partia rządząca kreuje się na wyzwolicieli
uciśnionego ludu, co z pańskością słabo koresponduje. Zatem, taki wyskok to
świetna okazja by podsumować jak tam idzie przywracanie godności wykluczonym. A
idzie, że ho-ho i jeszcze trochę.
Osobiście sądzę, że prezesowi wymsknęło się coś co nie jest
żadną tajemnicą – on się naprawdę uważa za jakiś lepszy sort, do czegoś tam przez
Historię (koniecznie przez wielkie H) predestynowany. PiS wypuszcza z siebie takie
elitarystyczne smrodki od dawna. Byli ‘genetyczni patrioci’, było chowanie się
w ‘lepszych miejscach niż podwórko’, było dzielenie na prawdziwych inteligentów
i ‘wykształciuchów’. No i był cały zeszły rok, czyli jedno wielkie – ekhm… sortowanie – na lepszych i gorszych. W każdym razie, takie nachalne przydawanie sobie
wartości w codziennym życiu nazywałoby się co najmniej bufonadą. Może właśnie
dlatego mdlące wygrzewanie się w chwale Jagiellonów, Akowców i przedwojennej
inteligencji zeszło na plan nieco dalszy w ostatniej kampanii. Za to odpalono
bombę czystego, nieskrępowanego populizmu i retoryki zaorania wszystkiego. Godną
– jak sądzę nieprzypadkowo – Samoobrony. A ponieważ ten ton okazał się nad
wyraz efektywny w pudrowaniu demontażu państwa, to zdominował również ostatni
rok. Ci z krótszą pamięcią mogą się więc zdziwić co też samo-mianowany przywódca
ludu uciśnionego nagle wygaduje. Ano prawdę rzekło mu się raz, przypadkiem.
Pis, choć stroi się w ludowo-rewolucyjne piórka i z lubością
innym zarzuca dążenie ‘aby było jak było’ – sam sobie powinien to hasło wypisać
na sztandarze. Tylko im chodzi o pewne starsze i daleko szersze ‘było’, takie rodem
jeszcze z XIX wieku, choć akurat wtedy polskość za dobrze się nie miała. Powrót
sztywnej, społecznej hierarchii to mokry sen twardych konserwatystów. Taki
nieprzenikliwy, pionowy system, w którym to kim się urodziłeś raz na zawsze
determinuje co masz myśleć, z kim przestawać i jak postępować. Określający kto
jest na górze a kto na dole – i kogo głaskać trzeba, a kogo kopać można
bezkarnie. Atrakcyjność takiego systemu w Polsce, gdzie wielu ludzi bynajmniej nie posiada pozycji godnej obrony to temat na osobną historię. Przypuszczam, że coś z kategorii
syndromu sztokholmskiego, albo osobowości autorytarnej. W każdym razie, u
jednej grupy takie poglądy absolutnie nie dziwią. Oczywiście – u
konserwatywnych polityków. Wiem, brzmi to jak tautologia, ale chodzi tu o
tworzenie pewnej samonapędzającej się, memetycznej otoczki. Co prawda w
demokracji każdy polityk wydrapuje się do władzy na barkach swoich wyborców,
ale tylko konserwatywny polityk może potem szczerze przekonywać, że na
świeczniku znalazł się z powodu jakiś swoich nadprzyrodzonych przymiotów i
dziejowej konieczności. Przywiązanie do wizji hierarchicznego społeczeństwa
pozwala zamienić tu skutek z przyczyną, dając narzędzie do przypieczętowania osiągniętego
stanu. Stąd ciągłe podkreślanie jakiegoś swojego posłannictwa, kreowanie się na
nadzwyczajnie namaszczone figury itp. Żeby wyborca wierzył iż znalazły się tam
ze wszystkich przyczyn tylko nie jego własnej woli. Tak więc ta mania wielkości
to akurat szczery i zrozumiały u
polityków odruch zabezpieczania swoich interesów. Tylko, że taki przekaz działa
jedynie na tych, którzy na serio biorą pionowe hierarchie – a więc na
zadeklarowanych konserwatystów. A ta grupa jest znacznie mniejsza niż aktualne
społeczne poparcie rządzących. Zresztą, przez wiele lat ten ideologiczny zaduch
stanowił zresztą istotną barierę dla prawicowych partii – ludzie czuli to
zadęcie, czuli, że tej konserwie data ważności dawno przeminęła. I wtedy ktoś tam
wpadł na pomysł zejścia do poziomu Samoobrony. Skonsumowania gniewu ulicy i poczucia
porzucenia na prowincji. Przecież osierocony przez Leppera elektorat nie
wyparował, trzeba było tylko odkurzyć tamte emocje. Ktoś więc bardzo
pragmatycznie uznał, że w sumie nie ważne co na zewnątrz się głosi, bo praktyka
władzy się liczy – a czy się do niej dojdzie na mrzonkach o międzymorzu, czy
tylko na podsycaniu frustracji – wsio ryba. Co prawda operacja ta wymagała
radyklanego utwardzenia swojego elitarystycznego elektoratu – tak żeby nie
spłoszył się nagłym zwrotem na ‘socjal’. Temu posłużyło wprowadzenie swojego twardego
elektoratu w stan wyższej konieczności poprzez kult smoleński i wszelkiej maści
teorie spiskowe. Tak go urobiwszy PiS, nieco paradoksalnie uzyskał szersze pole
do działania, choćby wbrew niepisanej ideologii.
Jakaś tam część polityków pewnie szczerze przyjęła rolę ludowych
komisarzy, wiodących niziny do słusznego boju. Co najmniej złapała się na to
grupa intelektualistów, których wykruszanie się szeroko komentowano w ostatnim
roku. Myślę jednak, że większość beneficjentów tej strategii, zasiadająca teraz
w rządzie, w zaciszu swoich gabinetach śmieje się do rozpuku, myśląc o tym jak to
w pole ‘socjalnych’ wyborców wyprowadziły. Bo ich działania, co za chwilę nakreślę,
jasno pokazują, że oni wierzą w elitaryzm i wiarę tę na czyny przekładają – a
najmocniej wierzą, że na szczycie społecznej piramidy powinni zasiadać właśnie
oni. Kto zaś to wszystko widzi, też ma pewien ponury ubaw. Bo to jednak jest ubaw,
patrzeć jak miotają się owe figury między sprzecznymi narracjami, jak
przykrótką kołderką egalitaryzmu próbują zakryć swoje prawdziwe intencje. Mimo
płomiennych deklaracji o przywracaniu godności wykluczonym wszystko zmierza do
zabetonowania pionowej hierarchii. Jak ktoś gdzieś już napisał – zaczęto
zamieniać Polskę w partyjny folwark. A co się na nim hoduje? Ano rzeszę
wyborców systemowo zależnych od politycznego układu. Ale najważniejsze jest to,
że w folwarku mają rządzić pany.
Ten proceder uprawia się na kilku polach (‘kilkupolówka’…?).
Przyjmując do firm państwowych i urzędów i służb jawnych karierowiczów, którzy
wiedzą, że po ewentualnej zmianie władzy przepadliby natychmiast i z kretesem.
Będą więc walczyć brutalnie o utrzymanie swoich dobrodziejów przy władzy –
najjaskrawszy przypadek to twórcy propagandy z TVP. Chyba trudno wyobrazić
sobie miejsce dla takich ‘redaktorów’ gdziekolwiek w cywilizowanym
dziennikarstwie? Bardziej przewrotne jest 500+. Ludzie, którzy zrezygnują z
pracy na rzecz pobierania świadczeń – a jest takich niemało, zwłaszcza kobiet –
mogą już nie wrócić na rynek pracy. Nie to, że praca za grosze to jakieś
błogosławieństwo. Jednak polegając na zasiłkach, stają się tacy ludzie całkowicie
i z każdym rokiem coraz bardziej uzależnieni od państwowej pomocy. Czyli od
tych – o tą wiedzę rządowa propaganda już zadba – którzy zechcą ją dawać,
choćby wbrew rozsądkowi i ekonomicznemu rachunkowi. Żeby było jasne: nie jestem
przeciwny wysokim nakładom na opiekę społeczną. Ale można łożyć mądrze, tworząc
system aktywizujący zawodowo wykluczonych i ściągając pracę do obszarów gdzie
jej brakuje – by efektywnie spłaszczać piramidę społeczną. A można dać
pieniądze do ręki i na zawsze zamurować biednych w piwnicy zasiłków. Przejadanie
pomocy, do tego za pożyczone środki, to jest po prostu katastrofa bezmyślności.
Już samo to świadczy, że nie o żadne wyciąganie z biedy tu chodzi, a o
formowanie posłusznego elektoratu.
Ale chyba najgorsze rzeczy dzieją się z edukacją i tutaj
sprawy się proszą o szerszy akapit. Działania PiSu, które zablokują dzieciom z
najbiedniejszych środowisk szansę na awans społeczny określę jednym słowem – spektakularne.
Po pierwsze sześciolatki. Problem wieku w jakim dzieci mają zacząć edukację nie
jest nowy i był wielokrotnie badany, a konkluzje są mniej więcej takie:
dla dzieci z ‘dobrych domów’ to bez znaczenia – 6,7, czy nawet 8, różnica jest
mało znacząca. Za to dla tych dzieci, które nie mogą liczyć na pełne wsparcie
rodziców – o, to już sprawa dużej wagi. Rozpoczęcie edukacji o rok wcześniej
przekłada się na nawet kilkanaście (!) procent więcej takich dzieci, które
osiągną wyższy poziom edukacji niż gdyby zaczynały później. O podobny procent mniej
nie wejdzie w konflikt z prawem. To są tysiące młodych ludzi, którzy mogliby
dojść do czegoś lepszego w życiu, ale właśnie bezmyślnie odebrano im tę szansę.
Dwa: gimnazja. Od początku miały służyć
przedłużaniu edukacji ogólnej i przeciwdziałać utykaniu dzieci w słabych
podstawówkach. Owszem, ten system, zwłaszcza w dużych miastach – gdzie pojawił
się problem mniej i bardziej elitarnych placówek – uległ pewnemu wypaczeniu.
Jednak na prowincji akurat działał prawidłowo – mniej liczne i lepiej
doinwestowane gimnazja mogły wyrównywać ewentualne braki uczniów z
rozdrobnionych, często wiejskich, szkół podstawowych. Jednak już nie będą tego
robić, bo w imię obsadzania stołków partia rządząca postanowiła zaorać i ten
system. Wreszcie, plany Gowina, który opowiada coś o zbyt dużej liczbie
studentów i przywróceniu wyższej edukacji elitarnego charakteru. No, ten
przynajmniej się nie kryje z intencjami. Wpadła mi w ręce nawet taka tendencyjna
ankietka z ministerstwa, która w kilku pytaniach prawie podtykała ‘no zaznacz,
że jest za dużo studentów, plizzzz!’. Otóż, czy system wyższej edukacji jest w
stanie dobrze obsłużyć taką liczbę studentów to jedno (na pewno jest tu pole do
poprawy), a drugie to czy powinno ich tylu być. Zatem odpowiadam: powinno, bo np. w sektorze technicznym rozwinięte kraje mają koło 20% wysoko wykfalifikowanych specjalistów – zwłaszcza inżynierów, informatyków itp. – a Polska wciąż jest gdzieś wpół drogi do tej
liczby. I wiecie co? Te brakujące 10% to właśnie ta przestrzeń awansu
społecznego, którego biedni tak bardzo wyczekują. Pomachajmy mu więc na pożegnania,
bo tak właśnie się składa, że z hukiem zatrzaskujemy do niego drzwi.
Dane OECD z 2012 |
Last but not least, dodajmy jeszcze jawną mizoginię rządzących, którzy majstrując przy różnych aspektach polityki prokreacyjnej i anty-przemocowej najwyraźniej próbują uziemić i zastraszyć za jednym zamachem, bagatela, żeńskie 50% społeczeństwa. Pany próbują przydeptać co jeszcze spod seksistowskiego buta im nie uciekło, czy jak?
Ja się naprawdę zastanawiam, czy te wszystkie działania
wychodzą rządzącym ‘tak po prostu’, z ich konserwatywnego zaślepienia i obskurantyzmu,
czy to jest jakiś zamierzony plan długofalowego ogłupiania społeczeństwa. Bo
wiadomo, że jakbyśmy mieli te 10% więcej specjalistycznej klasy średniej (wg. OECD w 2012 przedstawiciele wszystkich wysoko wykfalifikowanych profesji stanowili w sumie 28% zatrudnionych) to najpewniej
byłby to elektorat jakiejś postępowej, proeuropejskiej, a może nawet rozumnie
lewicowej partii. Czyli to, czego pańska konserwa boi się jak diabeł święconej
wody. Bo taki nowy inteligent, który ani księdzu, ani władzy się nie kłania,
którego nie można złapać na jakiś prosty resentyment po utraconej pozycji (co,
mam wrażenie, motywuje sporo ‘starej inteligencji’ wspierającej PiS) to jest
największy kłopot. Bo on społecznie staje obok folwarkowych panów i pokazuje, że
to kołki tępo ciosane są a nie żadne pany. Na szczęście dla rządzących, wciąż nie dość liczny
to problem, więc się go od wykształciuchów czy komunistów zwyzywa, wygrzebie
jakiegoś resortowego pradziadka, walnie młotkiem propagandy przez łeb, a na
ulicy przypilnuje młodzianem wyklętym. Przede wszystkim zaś prewencyjnie pozatyka
wszelkie kanały, którymi mógłby się – dosłownie i w przenośni – rozmnożyć. Na
razie tylko tyle – bo pan jest przecież ludzki. Przynajmniej do czasu.
W każdym razie, z tego wszystkiego raczej jasno wynika, że Kaczyński
nową inkarnacją Jakuba Szeli nie jest. Choć zdecydowanie prowadzi rewolucję –
czy raczej ‘kontr-‘ albo ‘de-‘ rewolucję. Niestety stan faktyczny nie ma
znaczenia, póki lud widzi w nim co chce widzieć. A nawet gdyby 'suweren' raczył
dostrzec jednak, że 'profesorski syn, dr Andrzej D.' oraz 'żoliborski
ynteligent Jarosław K.' to jednak żadni trybuni ludowi, tylko lisy szczwane i
na ‘pańskości’ łase – to i tak może nie
pomóc. Bo druga strona medalu jest taka, że w folwarcznej mentalności, którą tak intensywnie wskrzeszamy, pan jest
chamowi organicznie potrzebny. Stanowi dla chama interface do obsługi świata,
na zasadzie 'bądź usłużny a może cię nagrodzę, jestem arbitrem w twoich sporach
i nadzieją na lepszy los'. Taka spersonalizowana relacja jest jakoś poznawczo
prostsza niż życie w zatomizowanej, płynnej, przepełnionej technokratycznym
bełkotem rzeczywistości liberalizmu i gospodarki rynkowej. W której twój los
zależy od jakiś abstrakcyjnych wskaźników, a za realne problemy podtyka się
sprawy, których nie zobaczysz ani nie poczujesz (globalne ocieplenie?
tolerancja? innowacyjność? Who cares?!). Wobec takich obciążeń to i życie pod
pańskim batem wielu wydaje się ulgą. A jak jeszcze pan ludzki jest do tego – no
to w ogóle, cud-miód i palce lizać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz