czwartek, 2 marca 2017

Folwark, pany i barany

  Prezesowi wszystkich prezesów wymsknął się bon mot o ‘panach’ i zakotłowało się w Internetach. Można już tam znaleźć wszystko, od nawoływań, że w takim razie czas ostrzyć kosy, po dopatrywanie się w PiSie jakiegoś nowego wcielenia rabacji. Pomijam już fakt, że wszystko to znów łechta próżność najbardziej szeregowego posła IIIRP – a mówią: nie karmić trolli. Niemniej, wiadomo, że aktualnie partia rządząca kreuje się na wyzwolicieli uciśnionego ludu, co z pańskością słabo koresponduje. Zatem, taki wyskok to świetna okazja by podsumować jak tam idzie przywracanie godności wykluczonym. A idzie, że ho-ho i jeszcze trochę.
  Osobiście sądzę, że prezesowi wymsknęło się coś co nie jest żadną tajemnicą – on się naprawdę uważa za jakiś lepszy sort, do czegoś tam przez Historię (koniecznie przez wielkie H) predestynowany. PiS wypuszcza z siebie takie elitarystyczne smrodki od dawna. Byli ‘genetyczni patrioci’, było chowanie się w ‘lepszych miejscach niż podwórko’, było dzielenie na prawdziwych inteligentów i ‘wykształciuchów’. No i był cały zeszły rok, czyli jedno wielkie – ekhm… sortowanie – na lepszych i gorszych. W każdym razie, takie nachalne przydawanie sobie wartości w codziennym życiu nazywałoby się co najmniej bufonadą. Może właśnie dlatego mdlące wygrzewanie się w chwale Jagiellonów, Akowców i przedwojennej inteligencji zeszło na plan nieco dalszy w ostatniej kampanii. Za to odpalono bombę czystego, nieskrępowanego populizmu i retoryki zaorania wszystkiego. Godną – jak sądzę nieprzypadkowo – Samoobrony. A ponieważ ten ton okazał się nad wyraz efektywny w pudrowaniu demontażu państwa, to zdominował również ostatni rok. Ci z krótszą pamięcią mogą się więc zdziwić co też samo-mianowany przywódca ludu uciśnionego nagle wygaduje. Ano prawdę rzekło mu się raz, przypadkiem.
  Pis, choć stroi się w ludowo-rewolucyjne piórka i z lubością innym zarzuca dążenie ‘aby było jak było’ – sam sobie powinien to hasło wypisać na sztandarze. Tylko im chodzi o pewne starsze i daleko szersze ‘było’, takie rodem jeszcze z XIX wieku, choć akurat wtedy polskość za dobrze się nie miała. Powrót sztywnej, społecznej hierarchii to mokry sen twardych konserwatystów. Taki nieprzenikliwy, pionowy system, w którym to kim się urodziłeś raz na zawsze determinuje co masz myśleć, z kim przestawać i jak postępować. Określający kto jest na górze a kto na dole – i kogo głaskać trzeba, a kogo kopać można bezkarnie. Atrakcyjność takiego systemu w Polsce,  gdzie wielu ludzi bynajmniej nie posiada pozycji godnej obrony to temat na osobną historię. Przypuszczam, że coś z kategorii syndromu sztokholmskiego, albo osobowości autorytarnej. W każdym razie, u jednej grupy takie poglądy absolutnie nie dziwią. Oczywiście – u konserwatywnych polityków. Wiem, brzmi to jak tautologia, ale chodzi tu o tworzenie pewnej samonapędzającej się, memetycznej otoczki. Co prawda w demokracji każdy polityk wydrapuje się do władzy na barkach swoich wyborców, ale tylko konserwatywny polityk może potem szczerze przekonywać, że na świeczniku znalazł się z powodu jakiś swoich nadprzyrodzonych przymiotów i dziejowej konieczności. Przywiązanie do wizji hierarchicznego społeczeństwa pozwala zamienić tu skutek z przyczyną, dając narzędzie do przypieczętowania osiągniętego stanu. Stąd ciągłe podkreślanie jakiegoś swojego posłannictwa, kreowanie się na nadzwyczajnie namaszczone figury itp. Żeby wyborca wierzył iż znalazły się tam ze wszystkich przyczyn tylko nie jego własnej woli. Tak więc ta mania wielkości  to akurat szczery i zrozumiały u polityków odruch zabezpieczania swoich interesów. Tylko, że taki przekaz działa jedynie na tych, którzy na serio biorą pionowe hierarchie – a więc na zadeklarowanych konserwatystów. A ta grupa jest znacznie mniejsza niż aktualne społeczne poparcie rządzących. Zresztą, przez wiele lat ten ideologiczny zaduch stanowił zresztą istotną barierę dla prawicowych partii – ludzie czuli to zadęcie, czuli, że tej konserwie data ważności dawno przeminęła. I wtedy ktoś tam wpadł na pomysł zejścia do poziomu Samoobrony. Skonsumowania gniewu ulicy i poczucia porzucenia na prowincji. Przecież osierocony przez Leppera elektorat nie wyparował, trzeba było tylko odkurzyć tamte emocje. Ktoś więc bardzo pragmatycznie uznał, że w sumie nie ważne co na zewnątrz się głosi, bo praktyka władzy się liczy – a czy się do niej dojdzie na mrzonkach o międzymorzu, czy tylko na podsycaniu frustracji – wsio ryba. Co prawda operacja ta wymagała radyklanego utwardzenia swojego elitarystycznego elektoratu – tak żeby nie spłoszył się nagłym zwrotem na ‘socjal’. Temu posłużyło wprowadzenie swojego twardego elektoratu w stan wyższej konieczności poprzez kult smoleński i wszelkiej maści teorie spiskowe. Tak go urobiwszy PiS, nieco paradoksalnie uzyskał szersze pole do działania, choćby wbrew niepisanej ideologii.
  Jakaś tam część polityków pewnie szczerze przyjęła rolę ludowych komisarzy, wiodących niziny do słusznego boju. Co najmniej złapała się na to grupa intelektualistów, których wykruszanie się szeroko komentowano w ostatnim roku. Myślę jednak, że większość beneficjentów tej strategii, zasiadająca teraz w rządzie, w zaciszu swoich gabinetach śmieje się do rozpuku, myśląc o tym jak to w pole ‘socjalnych’ wyborców wyprowadziły. Bo ich działania, co za chwilę nakreślę, jasno pokazują, że oni wierzą w elitaryzm i wiarę tę na czyny przekładają – a najmocniej wierzą, że na szczycie społecznej piramidy powinni zasiadać właśnie oni. Kto zaś to wszystko widzi, też ma pewien ponury ubaw. Bo to jednak jest ubaw, patrzeć jak miotają się owe figury między sprzecznymi narracjami, jak przykrótką kołderką egalitaryzmu próbują zakryć swoje prawdziwe intencje. Mimo płomiennych deklaracji o przywracaniu godności wykluczonym wszystko zmierza do zabetonowania pionowej hierarchii. Jak ktoś gdzieś już napisał – zaczęto zamieniać Polskę w partyjny folwark. A co się na nim hoduje? Ano rzeszę wyborców systemowo zależnych od politycznego układu. Ale najważniejsze jest to, że w folwarku mają rządzić pany.
  Ten proceder uprawia się na kilku polach (‘kilkupolówka’…?). Przyjmując do firm państwowych i urzędów i służb jawnych karierowiczów, którzy wiedzą, że po ewentualnej zmianie władzy przepadliby natychmiast i z kretesem. Będą więc walczyć brutalnie o utrzymanie swoich dobrodziejów przy władzy – najjaskrawszy przypadek to twórcy propagandy z TVP. Chyba trudno wyobrazić sobie miejsce dla takich ‘redaktorów’ gdziekolwiek w cywilizowanym dziennikarstwie? Bardziej przewrotne jest 500+. Ludzie, którzy zrezygnują z pracy na rzecz pobierania świadczeń – a jest takich niemało, zwłaszcza kobiet – mogą już nie wrócić na rynek pracy. Nie to, że praca za grosze to jakieś błogosławieństwo. Jednak polegając na zasiłkach, stają się tacy ludzie całkowicie i z każdym rokiem coraz bardziej uzależnieni od państwowej pomocy. Czyli od tych – o tą wiedzę rządowa propaganda już zadba – którzy zechcą ją dawać, choćby wbrew rozsądkowi i ekonomicznemu rachunkowi. Żeby było jasne: nie jestem przeciwny wysokim nakładom na opiekę społeczną. Ale można łożyć mądrze, tworząc system aktywizujący zawodowo wykluczonych i ściągając pracę do obszarów gdzie jej brakuje – by efektywnie spłaszczać piramidę społeczną. A można dać pieniądze do ręki i na zawsze zamurować biednych w piwnicy zasiłków. Przejadanie pomocy, do tego za pożyczone środki, to jest po prostu katastrofa bezmyślności. Już samo to świadczy, że nie o żadne wyciąganie z biedy tu chodzi, a o formowanie posłusznego elektoratu.
  Ale chyba najgorsze rzeczy dzieją się z edukacją i tutaj sprawy się proszą o szerszy akapit. Działania PiSu, które zablokują dzieciom z najbiedniejszych środowisk szansę na awans społeczny określę jednym słowem – spektakularne. Po pierwsze sześciolatki. Problem wieku w jakim dzieci mają zacząć edukację nie jest nowy i był wielokrotnie badany, a konkluzje są mniej więcej takie: dla dzieci z ‘dobrych domów’ to bez znaczenia – 6,7, czy nawet 8, różnica jest mało znacząca. Za to dla tych dzieci, które nie mogą liczyć na pełne wsparcie rodziców – o, to już sprawa dużej wagi. Rozpoczęcie edukacji o rok wcześniej przekłada się na nawet kilkanaście (!) procent więcej takich dzieci, które osiągną wyższy poziom edukacji niż gdyby zaczynały później. O podobny procent mniej nie wejdzie w konflikt z prawem. To są tysiące młodych ludzi, którzy mogliby dojść do czegoś lepszego w życiu, ale właśnie bezmyślnie odebrano im tę szansę. Dwa:  gimnazja. Od początku miały służyć przedłużaniu edukacji ogólnej i przeciwdziałać utykaniu dzieci w słabych podstawówkach. Owszem, ten system, zwłaszcza w dużych miastach – gdzie pojawił się problem mniej i bardziej elitarnych placówek – uległ pewnemu wypaczeniu. Jednak na prowincji akurat działał prawidłowo – mniej liczne i lepiej doinwestowane gimnazja mogły wyrównywać ewentualne braki uczniów z rozdrobnionych, często wiejskich, szkół podstawowych. Jednak już nie będą tego robić, bo w imię obsadzania stołków partia rządząca postanowiła zaorać i ten system. Wreszcie, plany Gowina, który opowiada coś o zbyt dużej liczbie studentów i przywróceniu wyższej edukacji elitarnego charakteru. No, ten przynajmniej się nie kryje z intencjami. Wpadła mi w ręce nawet taka tendencyjna ankietka z ministerstwa, która w kilku pytaniach prawie podtykała ‘no zaznacz, że jest za dużo studentów, plizzzz!’. Otóż, czy system wyższej edukacji jest w stanie dobrze obsłużyć taką liczbę studentów to jedno (na pewno jest tu pole do poprawy), a drugie to czy powinno ich tylu być. Zatem odpowiadam: powinno, bo np. w sektorze technicznym rozwinięte kraje mają koło 20% wysoko wykfalifikowanych specjalistów – zwłaszcza inżynierów, informatyków itp. – a Polska wciąż jest gdzieś wpół drogi do tej liczby. I wiecie co? Te brakujące 10% to właśnie ta przestrzeń awansu społecznego, którego biedni tak bardzo wyczekują. Pomachajmy mu więc na pożegnania, bo tak właśnie się składa, że z hukiem zatrzaskujemy do niego drzwi. 
Dane OECD z 2012


Last but not least, dodajmy jeszcze jawną mizoginię rządzących, którzy majstrując przy różnych aspektach polityki prokreacyjnej i anty-przemocowej najwyraźniej próbują uziemić i zastraszyć za jednym zamachem, bagatela, żeńskie 50% społeczeństwa. Pany próbują przydeptać co jeszcze spod seksistowskiego buta im nie uciekło, czy jak?
  Ja się naprawdę zastanawiam, czy te wszystkie działania wychodzą rządzącym ‘tak po prostu’, z ich konserwatywnego zaślepienia i obskurantyzmu, czy to jest jakiś zamierzony plan długofalowego ogłupiania społeczeństwa. Bo wiadomo, że jakbyśmy mieli te 10% więcej specjalistycznej klasy średniej (wg. OECD w 2012 przedstawiciele wszystkich wysoko wykfalifikowanych profesji stanowili w sumie 28% zatrudnionych) to najpewniej byłby to elektorat jakiejś postępowej, proeuropejskiej, a może nawet rozumnie lewicowej partii. Czyli to, czego pańska konserwa boi się jak diabeł święconej wody. Bo taki nowy inteligent, który ani księdzu, ani władzy się nie kłania, którego nie można złapać na jakiś prosty resentyment po utraconej pozycji (co, mam wrażenie, motywuje sporo ‘starej inteligencji’ wspierającej PiS) to jest największy kłopot. Bo on społecznie staje obok folwarkowych panów i pokazuje, że to kołki tępo ciosane są a nie żadne pany. Na szczęście dla rządzących, wciąż nie dość liczny to problem, więc się go od wykształciuchów czy komunistów zwyzywa, wygrzebie jakiegoś resortowego pradziadka, walnie młotkiem propagandy przez łeb, a na ulicy przypilnuje młodzianem wyklętym. Przede wszystkim zaś prewencyjnie pozatyka wszelkie kanały, którymi mógłby się – dosłownie i w przenośni – rozmnożyć. Na razie tylko tyle – bo pan jest przecież ludzki. Przynajmniej do czasu.
  W każdym razie, z tego wszystkiego raczej jasno wynika, że Kaczyński nową inkarnacją Jakuba Szeli nie jest. Choć zdecydowanie prowadzi rewolucję – czy raczej ‘kontr-‘ albo ‘de-‘ rewolucję. Niestety stan faktyczny nie ma znaczenia, póki lud widzi w nim co chce widzieć. A nawet gdyby 'suweren' raczył dostrzec jednak, że 'profesorski syn, dr Andrzej D.' oraz 'żoliborski ynteligent Jarosław K.' to jednak żadni trybuni ludowi, tylko lisy szczwane i na ‘pańskości’ łase  – to i tak może nie pomóc. Bo druga strona medalu jest taka, że w folwarcznej mentalności, którą tak intensywnie wskrzeszamy, pan jest chamowi organicznie potrzebny. Stanowi dla chama interface do obsługi świata, na zasadzie 'bądź usłużny a może cię nagrodzę, jestem arbitrem w twoich sporach i nadzieją na lepszy los'. Taka spersonalizowana relacja jest jakoś poznawczo prostsza niż życie w zatomizowanej, płynnej, przepełnionej technokratycznym bełkotem rzeczywistości liberalizmu i gospodarki rynkowej. W której twój los zależy od jakiś abstrakcyjnych wskaźników, a za realne problemy podtyka się sprawy, których nie zobaczysz ani nie poczujesz (globalne ocieplenie? tolerancja? innowacyjność? Who cares?!). Wobec takich obciążeń to i życie pod pańskim batem wielu wydaje się ulgą. A jak jeszcze pan ludzki jest do tego – no to w ogóle, cud-miód i palce lizać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz