poniedziałek, 13 lutego 2017

Jak Klingoni konserwatywne oburzenie we mnie wywołali

  Z lat dziewięćdziesiątych pamiętam niekończące się powtórki Star Treka w polskiej telewizji, którymi (ku mej młodocianej, nerdowskiej uciesze) zapychano ramówkę dwie dekady temu. Gdy więc zobaczyłem newsa, że jakiś kolejny serial dokręcają, a do tego Klingoni jakoś inaczej mają w nim wyglądać – nie powstrzymałem się i sprawdziłem. Nie będzie to jednak wpis o Star Treku, chociaż jeszcze klika zdań o tym naskrobać muszę. Chodzi o to, że gdy ujrzałem co tam projektanci wymodzili, to w mej głowie rozbrzmiało: ‘O nie! To… to… wbrew NATURZE!!!’. Tak sobie właśnie, zwyczajnie, zupełnie odruchowo, pomyślałem. Nie to, żeby mnie to naprawdę obchodziło – a niech robią sobie ze swoją franczyzom co chcą. Zresztą, może się po prostu temu, kto ten nowy look do sieci wrzucił, pokiełbasiło co jest Klingon a co nie. Może nie chował się ów profan równocześnie na Next Generation, Deep Space Nine i Voyager przez młodych lat parę. A w ogóle to viral może być, żeby trochę zelektryzować fanów. I jeszcze pal licho, jak Klingon wygląda, przecież tak samo dobrze się taki nada jak każdy inny. Tak sobie myślałem… Tak sobie racjonalizowałem, aby przykryć zakłopotanie.
  Zakłopotanie zaś z tego się wzięło, że jednak to, co na początku poczułem, oszukać się nie dało: że to jakieś takie wbrew naturalnemu porządkowi. Bo Klingon od pierwszego trekowego filmu obejrzanego przeze mnie zawsze mniej więcej jednako wyglądał i basta. Przez chwilę odczułem taką właśnie prawomyślną pewność, że inaczej być nie może. Zjawiła się we mnie, choć po prawdzie to w życiu żadnego Klingona np. z Original Series nie widziałem. A też od lat dziewięćdziesiątych ani kolejnych seriali, ani filmów nie śledziłem – więc nowszych referencji również brak. Nie wiem nic o zmienności Klingona w trekowym uniwersum. Lecz mimo to, skoro jakiś Klingonów sobie zapamiętałem, to w swym odruchu uznałem, że najwyraźniej taki ich wizerunek zawsze ma być – teraz i na wieki wieków, amen.
 Za chwilę naszła mnie jeszcze gorsza refleksja: Ale jakże to? Powiedzmy, takie religijne bluźnierstwa nie wzruszają mnie, nie oburzają homoseksualiści ani parady równości, a perwersje i dziwactwa ludzkości (przynajmniej te bez-przemocowe) kataloguję z życzliwym zainteresowaniem. Taki tam średnio wysmażony liberał. Za to właśnie emocjonalnie obruszyłem się na zmiany w – jakby nie patrzeć – zupełnie fikcyjnym uniwersum. Stworzonym gdzieś w dalekim kraju  by ludzi zabawiać bezrefleksyjnie i pieniądze od nich wyciągać, wprost do kieszeni tłustych producentów. Myślę sobie: ‘Pięknie, pięknie… To konserwatyści u sterów próbują właśnie przywrócić nam świat wartości, podkopaną hierarchię na powrót jakoś poukładać. Żeby człek wiedział znowu co czcić, a czego wystrzegać się należy. Żeby perły od wieprzy oddzielał sprawnie i sacrum z profanum nie mieszał. A ja co? A ja tu właśnie zaryłem w dno aksjologicznego upadku. Gdy wokół walka wre by wyrazy największe właśnie z wielkich liter na powrót wymawiano, ja się migam. Że Wiara, że Ojczyzna, że Polska… a ja nic a nic na to nie reaguję. No ni w ząb, zero rezonansu. Za to obruszam się, gdy głowę jakąś nową zmyślonemu cudakowi przyprawiają. Oj, słusznie mnie chyba do animalnego elementu polskojęzycznego zaliczają ci, którzy od samego absolutu wskazówki najwyraźniej dostają. Wszystko już całkiem pomieszałem.’ A już najgorzej, że jeszcze jakiś wewnętrzny diabołek mi szepce, że te wartości wielkie to też takie franczyzy, tylko firmy nieco starsze, a producenci podatków od zysków odprowadzać nie muszą, bo sami je narzucają. Ale nie – trzeba prawdzie w oczy spojrzeć – to jednak ja sam tak sobie myślę, mimo, że na jakiegoś diabołka zwalam. Czyli się w nihilistycznym bezwstydzie babram, a zarazem jednak jakieś szczątkowe zażenowanie sobą odczuwam.
  Naraz, w tym zasromaniu doznałem jednak kojącego olśnienia. Jest nadzieja! Toż przecież poczułem to co oni! Oni – konserwatyści. Zdrową chłopską niechęć do zmiany zastanego porządku. Trudno, trzeba przełknąć, że tylko przez Klingonów, a nie przez wyrazy największe. Ale coś tam jednak poczułem, coś zrozumiałem. Zastanawiało mnie przecież od dawna jakie to emocje konserwatystą rządzą. Na co on tak podrywa się i rzuca, skąd siła mu się bierze do histerycznego sprzeciwu? Czemu w wolność indywidualną czy twórczą ingerować chce tak zawzięcie? Co mu przeszkadza, co, kto, z kim i jak wyrabia, póki to za obopólnym przyzwoleniem zachodzi?
No to już wiem: bo to wbrew naturze! E, znaczy – wbrew kanonowi. Nie będzie mi lewacki projektant jakiegoś kseno-genderu propagował i Klingona od wizerunku barbarzyńskiego samca alfa z rodzaju ludzkiego oddalał. Jak na tych nowych Klingonów patrzę, to czuję się… zgorszony! I w ogóle, zabrać franczyzy z łap Hollywoodzkiego bagna. Dość już zakłamywania historii anty-Klingońskimi remake’ami przez …obce… elity. Zdradzili mnie – mnie, białego mężczyznę z polskiego interioru, który po ciężkim dniu pracy wraca do domu i chce widzieć, że Klingon wygląda jak Klingon. Żadnego kseno-multi-kulti. Klingon w ruinie! Klingona męskiego racz nam zwrócić Panie! Make Klingons look great again! Żeby Klingon był Klingonem!
  Ah, ten impuls sprzeciwu wobec pogwałcenia naturalnego porządku. ‘Wow, znalazłem płaszczyznę porozumienia’ – skonkludowałem. Czyli jest nadzieja. Poczułem się bliższy reszcie ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz