Nic nie poradzę na taką złośliwość, bo taka jest cecha natury
Że ścieki zawsze płyną z góry na dół, a nigdy z dołu do góry
Ścieki, DEZERTER
Natykamy się na niego codziennie, od lat komentarze na niemal każdym portalu są nim upstrzone. Prawicowy hejt nasz powszedni. Choć truł i smrodził, przez lata nie zdołał zatrząść systemem. Co się zmieniło? Spróbuję dziś naświetlić jeden z mechanizmów. Poprzednio zarysowałem wam ewolucję prawicowych ataków na WOŚP jako poligon, na którym testowano nowe metody zohydzania przeciwników przed opinią publiczną. Oczywiście to nie był jedyny obszar intensywnych prób, nawet nie główny. Za takie służyły przede wszystkim sprawa Smoleńska, afera podsłuchowa oraz histerie: przeciw konwencji anty-przemocowej, wokół sześciolatków, lasów państwowych i jeszcze kilka innych. WOŚP to co najwyżej najdłużej ciągnąca się historia. Nie o tym jednak dzisiaj. Przyjrzyjmy się, czego się nauczono.
Po pierwsze tego, że dowolna bzdura rzucona w Internecie znajdzie swoich głosicieli. Im większa bzdura – tym lepiej. Jeśli zarzut
zajmuje linijkę, a odparowanie go trzy – doskonale, mniej ludzi wczyta się w
tłumaczenie. Najtrudniej przecież wyjaśnić, że się nie jest wielbłądem. Dostrzeżono
również, że da się synchronicznie zalewać przestrzeń medialną swoim przekazem –
trzeba tylko generować zdarzenia odpowiednio pobudzające reakcję. Przekonano
się też, że indywidualni hejterzy są bezkarni, bo dla wymiaru sprawiedliwości w
liberalnej demokracji (w ustroju, który jakże często zwalczają!), jako
jednostka nie różnią się od zatroskanych obywateli. Praktyka pokazała, że
trolle mogą masowo rzucać oszczerstwa, za które osoba publiczna nie uniknęłaby
odpowiedzialności. Zatem, benzyna została rozlana – potrzeba było teraz kogoś z
zapałkami.
Populiści próbujący podpalać IIIRP byli tu od dawna, ale ze
względów kulturowych nieco czasu zajęło im zwęszenie tego wysokooktanowego paliwa.
Dziesięć lat temu pamiętam Internet jako przestrzeń przeważająco wrogą radykalnej
prawicy, skutecznie wyprowadzającą ciosy przeciw nadętej propagandzie. Jednak
przez ostatnią dekadę upowszechnienie sieci zbliżyło rozkład reprezentowanych w
niej poglądów do tego z ‘reala’. Tylko, że siecią rządzi inna dynamika. Do
wywołania pożaru brakowało już tylko profesjonalnego zarządzania. Rezonansu.
Stałej dostawy insynuacji, które przefiltrowane przez umysły histerycznych
frustratów zamienią się w huraganowy ogień. Prawica zainwestowała więc w rozwój
podległych sobie mediów, także z myślą o obsłudze cyfrowego odcinka frontu. Sztuki insynuacji nie musieli się uczyć, odkąd pamiętam byli w niej niepobici. O ile
jednak dziesięć lat temu technice tej brakowało precyzji i głównie szczuto nią na
siebie całe grupy społeczne, tak internetowy hejt umożliwił precyzyjne
atakowania pojedynczych przeciwników.
Osoba publiczna musi uważać na to, co mówi. Gdy posuwa się
za daleko, zwłaszcza pod adresem kogoś konkretnego, ryzykuje procesem o
zniesławienie – a tu już potrzeba twardych dowodów. Swój dziwaczny, ogólnikowy
styl wypowiedzi liderzy PiSu zawsze podporządkowywali temu zagrożeniu, co
zapewne odbierało im nieco wiarygodności (notabene: czy po obsadzeniu sądów ‘swoimi’
staną się bardziej… bezpośredni?). Jednak zastęp posłusznych trolli niweluje problem
niezrozumienia. Można dalej wypuszczać w eter zawoalowane oskarżenia, a gdy te wypowiedzi
zajmą już nagłówki na internetowych portalach, ludzie bez twarzy i nazwisk
załatwiają w komentarzach i na forach resztę. Trolle dopowiadają twardo i
dosadnie, to co ukryto w niedopowiedzeniach. Zrobią to z nazwiskami i adresami,
tak, żeby nie było wątpliwości. Przekręcą, nakłamią, wyssą z palca – byle
wyglądało poważnie. Insynuacje wraz z internetowym hejtem stworzyły piekielny
tandem, który rozjechał demokrację. Politycy zapewniają widzialność, miękko
formując aktualnie potrzebny im przekaz, ale to trolle są nośnikiem istotnej
propagandowo treści. Całość posiada niemal nieograniczony zasięg rażenia, bo
każdy komentarz ma potencjalnie taką widzialność jak sam news.
Cała kampania wyborcza z 2015 została przeprowadzona tą
metodą. Kliniczny przypadek z ostatniego roku to obróbka KODu i przede
wszystkim Kijowskiego - kogo już z niego nie robiono? Alimenciarza, pedofila,
teraz złodzieja… Te personalne ataki wypływają niby oddolnie, władza tylko
rzuca w eter jakieś ogólniki o ‘elementach
animalnych’, ‘rebeliantach’, ‘gorszych sortach’ i ‘komunistach’. Niemniej, pozostaje
beneficjentem tych i wielu podobnych działań. Brylując dziś w mediach, zabezpieczyła
się z każdej strony. Politycy nie muszą się już publicznie narażać, starczy im wygłaszania
tez zbyt miękkich, by można było za nie pociągnąć ich do odpowiedzialności. Trolle
i populiści to dwa składniki toksycznego koktajlu, same w sobie najwyżej
niesmaczne, a osobno umiarkowanie szkodliwe. Lecz ich połączenie to prawdziwie piorunująca
mieszanka. Której zakosztowały już inne społeczeństwa: Anglicy przy okazji Brexitu
i amerykanie wybierając Trumpa.
Zadziwiające z jaką łatwością ten szydliwy orszak kroczy
przez świat. Koryfeusze wyśpiewują dwuznaczne frazy – jawnie oszczerczy refren
dopowiada pijany nienawiścią tłum. Cała pieśń kłamstwa niesie się szeroko i
donośnie, niczym nie przytłumiona. Mimo to, nie ma kogo chwycić za rękę:
przewodników zawsze kryje niewinność niedopowiedzenia, a tłum bezosobowy jest
ze swej istoty.
Na swój sposób, to fascynujące: oto na naszych oczach spontanicznie
narodziła się struktura społeczno-polityczna, która rozsadziła ramy liberalnej
demokracji. Niczym pasożyt wykorzystała jej witalne siły – wolność słowa, media,
egalitaryzm – by wzrosnąć i przeżreć ją na wylot. Wykorzystała nowe środki komunikacji, by
ominąć bezpieczniki skrojone na inne realia. W końcu z wirtualu przelała się do
realu. Tu, na naszych oczach, zdarzyła się więc historia. Taka przez wielkie H,
która trafi do podręczników – o ile nie napiszą ich aktualnie zwycięzcy. Bo
szydliwy orszak, mogąc nieskrępowanie głosić każdą bzdurę, tak samo chętnie
wymazuje niewygodnych ludzi jak i niewygodne prawdy. Nauki społeczne już są na
celowniku, nie bójta się. Ciekawą wizję świata nam populiści kroją, szytą na swoją miarę.
Bo szydliwy orszak zna tylko te słowa, które łatwo skandować. Żywi się
resentymentem. Musi działać szybko, a więc emocjonalnie. Nie zna odcieni
szarości. Roztacza aurę przyzwolenia na niemyślenie. Powiela więc tylko
najprostsze poznawcze schematy. Uwielbia opozycję swój-obcy, najbardziej pierwotną
i uniwersalną – każdy ma ją w głowie. Za tym więc węszy - za poróżnieniem. Zakrzyczy każdego,
kto się wychyli. Akceptuje tylko najprostsze odpowiedzi. A przy tym wszystko
to wyrasta z najpierwotniejszych warstw ludzkiej psychiki i dlatego jest tak zaraźliwe.
Każdy może się przyłączyć do pochodu. Fundament tej histerycznej struktury jest
nad wyraz solidny.
A czy czegoś ta machina się boi? Najbardziej nienawidzi politycznej
poprawności oraz żądania, które ona w sobie niesie. A jest to żądanie
przyzwoitości, które zabrania bezpodstawnie oczerniać, wykluczać i najpierw
ważyć racje, a potem sądzić. Bo tylko poczucie przyzwoitości naprawdę zagraża
hejtowi. Nie sądy, media, czy konstytucje. One padły. Lecz pragnienie życia w
społeczeństwie dialogu, czego wyrazem jest właśnie domaganie się elementarnego
szacunku w debacie – to chyba jedyna odtrutka do masowego zaaplikowania. Ów gen niezgody na agresywne,
jazgotliwe prostactwo, które rozpanoszyło się wokoło. Tak więc jeśli w
najbliższej przyszłości coś może zaszkodzić orszakowi szyderców, to tylko
zmęczenie światem murów, który nam buduje. Oby przyszło szybciej, niż zakończy
się ich wznoszenie.