niedziela, 5 marca 2017

Wodór w czasach post-prawdy

Buchnęło, zawrzało i zgasło
A. Mickiewicz, Dziady

  Metaliczny wodór spadł jak grom z naukowego nieba, wstrząsnął mediami, by – no cóż – wyparować z nich równie gwałtownie i to w atmosferze małego skandalu. A skoro hype opadł to pozwólcie, że podzielę się paroma naukowo-kulturowymi spostrzeżeniami o całej tej sprawie. Bo na pewno dotarł do was przekaz, że oto wytworzono materiał przyszłości o niespotykanych własnościach, który odmieni oblicze energetyki itp. Cóż, metaliczny wodór – o ile naprawdę go zaobserwowano – to fascynująca sprawa, co postaram się zaraz wyjaśnić. Lecz, niestety, opowieści o jakimś przełomie dla ludzkości na ten moment trzeba włożyć między bajki.  Co gorsze, chyba czas się zastanowić czy rozkręcając takie medialne szaleństwa przypadkiem nie napędzamy społecznej erozji zaufania do nauki – a jest się czego obawiać.
  No dobrze, ale najpierw opowiedzmy sobie o co w tym wszystkim z grubsza chodzi. Wodór, jak mam nadzieję wszystkich uczono na szkolnej chemii, to najprostszy z pierwiastków, którego atom składa się z jednego elektronu i jednego protonu. Zwykle występuje w postaci dwuatomowych cząsteczek, spojonych tzw. wiązaniem kowalencyjnym. Naiwne wyobrażenie atomu wodoru to elektron krążący po kołowej orbicie wokół jądra – to jednak zbyt prosty obraz. Mechanika kwantowa mówi, że elektronu nie możemy wyobrażać sobie jako jakiegoś dobrze zlokalizowanego w przestrzeni obiektu, ale jako pewną rozmytą chmurę ładunku (dokładniej: rozkład prawdopodobieństwa napotkania elektronu w przestrzeni wokół jądra). Ta chmura to tak zwany ‘orbital atomowy’. W zależności od ‘stanu energetycznego’  atomu orbitale te mogą mieć różne kształty, ale podstawowy orbital jest to po prostu rozmyta sfera, której średni promień możemy wyznaczyć. Skoro atom już sobie wyobrażamy, to teraz cząsteczka. Otóż cząsteczkowy wodoru powstaje z częściowego pomieszania orbitali od jednego i drugiego atomu. Taka uwspólniona chmura ładunku, obejmująca oba jądra, to właśnie wiązanie kowalencyjne, nadające cząsteczce strukturę. Taki wodór występuje w naszych ziemskich warunkach. Czym więc jest jego metalizacja? Wróćmy do naszej wizji elektronu jako chmury ładunku. Otóż metale charakteryzują się tym, że elektrony ‘odczepiły’ się od jąder i utworzyły jedną wspólną chmurę ładunku (tak zwany gaz elektronowy), rozciągającą się na całą próbkę. Ponieważ, inaczej niż w cząsteczkach, takie elektrony nie są przestrzennie przypisane już do żadnego atomu, mogą się swobodnie przemieszczać przez objętość próbki i stąd dobre własności przewodnictwa elektrycznego metali. Zatem, metalizacja wodoru to próba takiego ściśnięcia wielu dwuatomowych cząsteczek, aby spajające je elektrony odczepiły się i stworzyły jedną wspólną chmurę. Aby coś takiego było możliwe potrzeba jednak gigantycznego ciśnienia, rzędu 300-600GPa, co odpowiadałoby mniej więcej naciskowi sześciu ton na centymetr kwadratowy.
  A dlaczego to jest w ogóle ciekawe dla fizyków? Otóż, to uwolnienie elektronów to tak zwane kwantowe przejście fazowe. Rozłóżmy tę nazwę – najpierw same przejścia fazowe. Wszyscy się na co dzień z nimi stykamy, ale prawdopodobnie mało kto zwraca uwagę na ich naprawdę ciekawe aspekty. Weźmy takie gotowanie wody, powiedzmy w garnku. W pewnej bardzo konkretnej temperaturze zaczyna parować cała jej objętość. Dwie rzeczy powinny nas tu zadziwiać – po pierwsze intuicja raczej podpowiadałaby, że woda paruje ‘coraz bardziej’ wraz ze zwiększaniem temperatury. Tymczasem, nic bardziej mylnego – przejścia fazowe nie zachodzą ‘na raty’. Woda pozostaje ciekłą wodą aż do temperatury wrzenia, kiedy zmiana zachodzi nagle, w całej jej objętości. To uniwersalna cecha przejść fazowych – cząstki w układzie przechodzą do innego stanu skokowo, wraz ze zmianą jakiegoś termodynamicznego parametru. Druga fascynująca cecha to kolektywność takich przejść. Pomyślcie, cząsteczka wody ma niecałe 30 nanometrów średnicy, a garnek, powiedzmy 30 centymetrów. Czyli molekuły na przeciwnych krańcach garnka dzieli odległość tak z dziesięć milionów razy większa niż one same. Skąd więc tak odległe cząstki wiedzą, że mają równocześnie zmienić swoje zachowanie? Na ludzkiej skali to trochę tak, jakby próbować synchronizować swoje ruchy z kimś odległym o 10 tysięcy kilometrów. I to stojąc do tego w gęstym, ruchliwym tłumie. Niemniej, przy przejściach fazowych właśnie coś takiego zachodzi. Można powiedzieć, że tłum się organizuje i zaczyna działać kolektywnie nawet na wielkich odległościach. Zjawisko takie nazywa się ‘bezskalowymi fluktuacjami’, a fakt, że dziś potrafimy opisywać i modelować takie procesy matematycznie to jedno z największych osiągnięć fizyki XX wieku. W kategorii ważności śmiało można je postawić koło Modelu Standardowego, ale – niestety nie doczekało się nawet ułamka tej medialnej popularności jaka spadła na fizykę cząstek. Pozwolę sobie na uszczypliwość – pewnie dlatego, że badania nad przejściami fazowymi są nieporównywalnie tańsze niż budowa gigantycznych akceleratorów, nie trzeba było więc ich tak bardzo nagłaśniać dla pozyskania funduszy.
  Teraz wreszcie o kwantowych przejściach fazowych. Mówiliśmy już, że metalizacja – czyli właśnie kwantowe przejście fazowe – polega na uwolnieniu elektronów ze struktury cząsteczkowej. Kolektywność i skokowość charakteryzują również i ten proces. Czyli, przy przekroczeniu pewnego krytycznego upakowania układu elektrony odrywają się gwałtownie od wszystkich atomów próbki na raz. W przeciwieństwie jednak do przejść fazowych znanych nam z codzienności, obserwacja kwantowych przejść fazowych to spore wyzwanie. O ile na co dzień otaczają nas metale i związki preferujące strukturę cząsteczkową, o tyle trudno znaleźć takie substancje, które dawałoby by się przeprowadzić z jednego stanu w drugi. Mimo to, zrozumienie jak zachodzą takie procesy jest kluczowe dla inżynierii materiałowej. Chociaż mamy już rozbudowany opis matematyczny takich zjawisk, musimy mieć również wyniki eksperymentalne dla możliwie prostych układów, aby sprawdzić, czy nasze teorie nie pomijają czegoś ważnego. Uff – i właśnie dlatego metalizacja wodoru, jako najprostszego z pierwiastków, jest tak interesująca. To jeden z tych niewielu układów, w których możemy oglądać praktycznie czystą fizykę kwantowego przejścia fazowego, bez zaburzeń od bardziej skomplikowanego składu próbki. To jest fundamentalny powód dla którego warto to badać.
  Inna sprawa, że nawet w wypadku wodoru sprawa bynajmniej nie jest banalna. Raz, że wymaga manipulacji gęstością w zakresie zupełnie wykraczającym poza ziemskie warunki. Eksperymenty takie wykonuje się ściskając mikroskopijne próbki między diamentowymi ostrzami lub wstrzeliwując próbki w siebie. Dwa, że informacje o zmianach struktury możemy otrzymywać tylko pośrednio, obserwując np. przewodnictwo, albo spektrum absorpcji światła. Stąd niekończące się spory o interpretację takich wyników. A trzeci problem to fakt, że wodór, choć prosty, to bynajmniej nie daje się łatwo ścisnąć w metal. Zanim do tego dojdzie przechodzi przez różne fazy pośrednie – aktualnie potwierdzono ich już cztery, a kolejna jest analizowana. Ze wzrostem ciśnienia dwuatomowe cząstki najpierw porządkują się w coraz bardziej upakowane struktury, dalej zaś sama ich dwuatomowa struktura ulega zaburzeniu na rzecz bardziej egzotycznych obiektów. Wszystko to w tak, zdawałoby się, prostym układzie!
  No dobrze, ale jestem pewien że nie taką historię usłyszeliście z mediów. W mediach opowiadano o ‘wysokotemperaturowym nadprzewodniku’ i energetycznym paliwie przyszłości – z jednym małym ale. I o tym ale następnym razem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz